

Jak wiesz moi rodzice są po rozwodzie, każde z nich ułożyło sobie życie. Kiedyś moja Mama poznała jednego Pana, nie chcę skupiać się na nich tylko na sobie. Mniej więcej w 1994 roku wszystko się zaczęło, on się wprowadził, zaczęły się konie i cała przygoda. Mając do szkoły na 12.30 wstawałam o 6 rano po to żeby pojechać do stajni, żeby nauczyć się wszystkiego od początku, od zamiatania po czyszczenie koni. Tak było w tygodniu. Bo w weekendy jeździłam do stajni gdzie On trzymał swojego konia. Konia bajkę, konia który dla mnie wtedy totalnie zielonego nowicjusza potrafił wszystko. Z czasem pozwolił mi na niego wsiąść po tym jak on przeprowadził swój trening, pozwolił mi go występować. Pomału uczył mnie coraz więcej, więcej wymagał ode mnie On, no i Hrabia na którym siedziałam, cóż nie powiem żeby taktował mnie z jakimś respektem, bardziej jak jakiś balast dziwnie podskakujący na jego grzbiecie. Mijały dni, miesiące, kiedy żyłam tylko od weekendu do weekendu (zupełnie jak teraz, tylko że teraz człowiek ucieka od pracy) aby tylko doczekać się wyjazdu do stajni, by zobaczyć, wygłaskać, wydrapać, wyściskać Hrabiego, potem go poczyścić z jakąś godzinę, potem jego trening, a potem ja wsiadałam. Z czasem, życie tak się ułożyło że trafiłam na Mazury, tam miałam swoją stajnię, parę koni i mojego Hrabiego. Hrabiego który codziennie na mnie patrzył, który codziennie witał mnie swoim rżeniem, bo wiedział cwaniak że jak mnie zobaczy to jeść zaraz dostanie ;p. Mijały kolejne dni, miesiące, życie dla takiej młodej dziewczyny jak z bajki, no fakt ciężka to była robota, bo do tego jeszcze trzeba było szkołę obskoczyć, ale przecież miałam swojego najlepszego konia na świecie. Konia który robił wszystkie możliwe sztuczki, nie bał się niczego, tylko jak ja na niego wsiadałam to potrafił się cwaniak przestraszyć wróbla ;) Oni się rozstali, on zabrał Hrabiego do Warszawy, my z Mamą zostałyśmy na Mazurach, zabrał go pomimo zapewnień że to mój koń. No cóż. Zaczęłam jeździć do Wawy co weekend, aby tylko móc wsiąść na Hrabiego, żeby moc go poczyścić, pomiziać. Skończyłam liceum, wróciłam do stolicy na stałe, rozpoczęłam studia, mieszkałam w stajni, codziennie mogłam jeździć i być w stajni. Z czasem zrobiłam instruktora jazdy konnej. Jeździłam z Hrabim na plany filmowe, opiekowałam się nim, można powiedzieć że było idealnie. Oczywiści i tu nastąpi to co zawsze w takich chwilach, czyli moment dramatyczny. Pojechali ze stajni na plan, zabrali parę koni w tym i Hrabiego, ja nie mogłam pojechać. Nawet nic się nie stało, zdjęcia polegały na tym że bolszewik z galopującego konia miał wskoczyć do wagonu pociągu, No i nic normalnie, próba, zdjęcia, dubel jeden i drugi wszystko było ok. Raz Hrabia się potknął, ale nikt na to nie zwrócił uwagi, przecież każdy może się potknąć, tym bardziej jak się galopuje po torowisku. Dopiero po jakiś paru dniach zaczął kuleć, ale tylko pod siodłem. Może dlatego to dopiero zauważyliśmy po takim czasie, bo zwykle konie po filmie miały parę dni laby. No cóż wezwaliśmy weterynarza, standardowo, wcierki, opatrunki, koń zostaje w boksie, pa paru dniach oprowadzanie itd. Poprawiło się, po jakimś miesiącu zaczęłam wsiadać na spacery no i pomału już jazdy. On był wściekły że Hrabia nie zarabia na siebie, ale to dopiero dostrzegam teraz, wtedy tego nie widziałam że dla Niego ten koń to był jak każdy inny, jak każdy który powinien przynosić dochody. Wtedy myślałam że dla Niego Hrabia, jest tym czym dla mnie, czyli całym życiem, największą miłością. Jak było mi źle, bo On mnie za coś opieprzył to lądowałam u niego w boksie i tam ryczałam a on mnie obwąchał a potem i tak brał się za jedzenie. Tak to jest, on po prostu miał mnie w dupie, ale człowiek wtedy tak nie myśli, uczłowieczamy zwierzęta, wydaje nam się że za nami tęsknią, że potrafią zrozumieć co czujemy itd. A one tak naprawdę myślą tylko o swoich potrzebach, jedzeniu, odpoczywaniu, jedzeniu, odpoczywaniu. Ale co tam, przecie to mi nie przeszkadza to dnia dzisiejszego myśleć że nawet kot za mną tęskni kiedy nie ma mnie w domu. Ale wracając do Cudnego, minął jakiś czas, jemu się nie poprawiało, lekkie jazdy były dla niego do zniesienia, ale przy galopie następnego dnia już kulał. Prześwietlenie nogi wykazało pęknięcie kości, które musiało nastąpić w bardzo młodym wieku, które nawet się "zalało", ale koń będzie już do końca życia kulał, raz mniej, raz więcej.On podjął decyzję mówiąc mi, że Hrabiego trzeba sprzedać, albo oddać, i że trafiła się taka okazja, że jakiś gościu ma dom pod Szczecinem i tam pełno zielonych łąk, że tam będzie mu jak w niebie. Tere fere. Nie wiem ile w tym prawdy było, nie chciałam wnikać. Fakt był taki że Go zabrali i nigdy już go nie widziałam. Przesiedziałam w jego boksie parę godzin, nawet nie płacząc, tylko po prostu siedząc. Jakaś część mnie odjechała razem z nim. Dalej pracowałam w stajni, ale większość rzeczy robiłam już mechanicznie, taka tam codzienność. Dopiero teraz po tylu latach, zdałam sobie sprawę, że koń który był najlepszym jakiego miałam w życiu, dla tego Człowieka był jednym z wielu, tylko taką maszynką do pieniędzy. Jeszcze trochę jak tam popracowałam, to pojawiło się parę koni dla Niego które były pod moją pieczą, ale żaden w nawet najmniejszym stopniu nie dorównywał Hrabiemu. A On tylko je wymieniał, za każdym razem było coś nie tak. To było parę lat temu, jeździłam jeszcze na wielu innych koniach, ale to już nie było to. Nie to serce włożone w pracę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz