czwartek, 13 września 2012

Wakejszyn

 Wróciliśmy z wakacji, z wakacji mojego życia, w wakacji moich marzeń, wróciliśmy z Hiszpanii. Lądowanie  w Barcelonie, potem Valencia, Alicante i wylot z Madrytu. Wniosków, zdjęć mnóstwo, między innymi, Espania to idealne miejsce na emeryturę, spokojniej, cieplej. Ale do rzeczy, Barcelona, jak z kartek Zafona, ceglasto-popielato-szaro-zielona, pełna małych uliczek, dziwnych zakątków, wygibasów Gaudiego i miłych ludzi. Chyba najbardziej  tajemnicze miasto jakie do tej pory widziałam w życiu (taa, wiem jeszcze mało widziałam). Potem była Valencia i Alicante, tu bardziej przebywaliśmy pod kątem plażowym, głównie żeby nasze skóry nabrały innego koloru niż przezroczysty. Nabrały, ale że się ma kompleksy, i się nie chciało pokazywać swojego cielska w całości światu, to się skóra opaliła w krowie łaty, czyli kawałek pleców, łapy, nogi, chociaż nogi to chyba by wymagały regularnego miesięcznego łażenia po plaży, żeby chociaż trochę dorównały łapom. Ale poziom wit.D wzrósł i to znacznie. Na koniec mieliśmy Madryt, miasto pełne pałaców, uliczek z barkiem miejsc na zaparkowanie auta, pełny sklepów, pamiątek trzykrotnie droższych niż  w Barcelonie, knajpek, restauracji czynnych do 6 rano. Faktycznie taki Hiszpan jak przyjedzie do nas to o 3 w nocy już nie ma co robić , bo większość miejsc jest już zamknięta. Jedno mnie odstręcza od Madrytu, a właściwie to dwa, pierwsze że ludzie strasznie śmiecą a drugie że faceci leją gdzie popadnie (oczywiście pod osłoną nocy). Z całego wyjazdu na pewno będzie mi brakowało wszędobylskich bagietek (tak jadłam pieczywo, zrobiłam sobie urlop od diety), pysznych serów, szynek i czegoś czego nie da się skonsumować, tego słonawo-słodkawego zapachu morza, który pozostaje na włosach, ubraniach i skórze. Tak, będąc w Barcy dotknęłam małej skrytej za murami jakiegoś kolejnego Kościoła, fontanny, która mówiła że jak jej dotkniesz to wrócisz jeszcze w to miejsce. A ja wiem, że chce tam wrócić i wrócę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz