Przychodzi taki moment w roku, kiedy (dzięki Opatrzności) pracodawcy musimy się rozliczyć na podstawie pitu z US. W zeszłym roku jak mnie Mąż rozliczył to musiałam dopłacić 90 zł, ok przebolałam, też się nie wykłócałam w pracodawcą a raczej haerami że coś jest nie tak. No nic moje lenistwo a i brak woli walki o swoje spowodowały to że zapłaciłam. W tym roku po rozliczeniu, dopłacić mam 181 zł, no dobra coś podobno zmieniło się w podatkach, mi się zmienił etat, na mniejszy niż pełny, coś tam coś tam. Ok stwierdziłam że w tym roku też zapłacę, moje tchórzostwo w walce zrobiło swoje no i wiara że panie/panowie z HR na pewno rozliczyli wszystko dobrze.
Mąż przekazał mi tę "dobrą" wiadomość o konieczności dopłaty, odwróciłam się na pięcie do kuchni, przez mój mózg przetoczyła się fala kalkulacyjna. No i tak, jest krucho z kasą, no bo to okres zimowy, święta były, po których jest się ciężko pozbierać, spłata "zadłużenia" u Mamy itd. Mówię do Męża, no ale jak to, dlaczego? na co M: oj najwyżej nie kupisz sobie jednej pary butów. (ja: jednej? chyba dwóch z przecenek) ja: odpowiedź wygłoszona na głos: no tak masz rację.Chociaż w najbliższym czasie nie zamierzałam jakiejkolwiek pary kupować, no ale cóż. A prawda jest taka, że będę musiała zwiększyć swój dług u Mamy. I weź tu odkładaj. Nie dość że aż tyle zabierają Ci z pensji, na coś na co prawdopodobnie i tak się nie załapiesz, do lekarza i tak chodzisz prywatnie, bo idąc normalnie, trzeba albo zapisać się o 5 rano, albo dopiero wizyta za 3 miesiące itd. no to jeszcze na nowy rok, taki mały suprajs, że jednak za mało zabrali Ci z pensji i że dopłać jeszcze trochę. No po prostu Cię coś strzela i nie przestaje. Zapłacę niech im to w gardle stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz