Po ugotowaniu podzieliłam na większą część i mniejszą. Mniejszą cześć połączyłam z tartym jabłkiem, majerankiem, pieprzem i solą, trochę czosnku, parę fasolek z zupy co się gotowała obok, i to wszystko potraktowałam blenderem, i wyszło coś co na początku bałam się spróbować, ale że Mąż cały czas trenuje na mnie próbowanie nowych smaków, no cóż to co mi pozostało. Pacnęłam to na chleb (made by Mąż) i zanurzyłam w to moje zębacze, i tu ślinianki się dziwnie uruchomiły, jabłko nadało fajnej kwaskowatości, majeran który zawsze uwielbiam we wszystkim, jeszcze bardziej podbił wszystkie smaki, i o matko! Odstawiłam szybko żeby nie pochłonąć reszty, w końcu to strączkowe, a nie chciałabym mieć orkiestry dętej, co prawda siedzę sama w domu, no ale nigdy nic nie wiadomo :p
Smarowidło to o to tak się prezentuje, no cóż nie najlepiej, ale wnętrze się liczy (jak w życiu) :
trochę jak beton, ale nie ma to jak zdjęcie z komórki :p
Do tej większej części dodałam surowe jajko, przyprawy sól, pieprz, papryki, tak naprawdę tak doprawiałam jak się doprawia kotlety mielone, trochę bułki tartej, itd. Zrobiłam kulki rozpłaszczyłam, oklepałam i nasmażyłam kotletów z soczewicy zielonej ( do tego zainspirowała mnie moja koleżanka z pracy, częstując mnie takowym kotletem w pracy, który smakował identycznie jak taki zwykły mięsny).
Nasmażone zjemy na obiad z czymś tam innym mega zdrowym :) ( to nic że wcześniej wpałaszowałam kinder błeno, przecie nie można się odżywiać, aż tak zdrowo). Część z nich usmażyłam bardziej na płasko i okrągło co po służyło mi do kanapek dla Męża (chciałam mu je jakoś urozmaicić, od tych takich codziennym), a chłopak ciężko pracuje więc samo przez się rozumie, że chciałam być przykładną żonką. A wyszło tak:
Mam nadzieję że jakoś da radę to ugryźć :P
P.S. Żmijewski farbnięty wygląda fatalnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz