sobota, 28 grudnia 2013

Koza z nosa, koniom lżej

 Jakoś tak jest że nie ważne w jakich odstępach czasowych, ale zawsze dwa razy do roku mam wszystko w jednym, czyli katar, ból gardła i średnie 37,5 stopnia, teraz właśnie jest ten drugi raz.
 Wróciłam wieczorem z pracy, ze wszystkimi powyżej wymienionymi objawami. Leżę zdycham, doszły jeszcze piekące oczy i jakieś bóle (strach się bać co będzie na emeryturze),  mówię do M, może po kanapce z czosnkiem, OK. Zjedzone, rura piecze, to nic że M.zrozumiał żeby posypać pieprzem zamiast solą, ale spoko, przeszło z lekkim pieczeniem. M. zniknął, powrócił z kieliszkiem w ręku, myślę aha "wódka z pieprzem" (było mi cały czas zimno), tylko że pieprzu nie było a po wypiciu wódka okazała się bimbrem. to w jakim stopniu już podrażniony przełyk zareagował na to lekarstwo, chyba nie jestem w stanie opisać słowami. Ale myślę że coś w okolicach HABANERO, czyli jeszcze nie sam szczyt piramidy paprykowej. Powtórzył to jeszcze dwa razy, aż poszłam spać. Wstaję rano, w kuchni grucha włączony ekspres do kawy, a M. co miksuje blenderem, mój instynkt węchu się wytężył, ale nic nie czuć, no to jak poczuć nie mogę to idę popatrzeć, nie pozwala. Ubrałam się, i czekam, przychodzi wręcza mi filiżankę, sam ma podobną i mówi jedz póki ciepłe. Biere to do ręki zaglądam a tam, mazia o konsystencji budyniu, o zapachy imbiru, cynamonu i jeszcze wielu innych niezidentyfikowanych przypraw. Nie wiem do końca co to było, ale po pierwsze spełniło swoje zadanie zadanie i drugie co raczej dziwne, było to mega smaczne, dziwne zapytasz dlaczego, a no dlatego, że wyglądało tak:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz