sobota, 18 maja 2013

10 lat

MUZA NA TERAZ : SKRZYPCZYK
 Kiedy miałam dziesięć lat, kiedy to było, hm całe dziewiętnaście lat temu :p to jakoś tak strasznie dawno temu się wydaje, całe wieki. Ostatnio w ogóle jak się zaczęłam zastanawiać nad przeszłością, zdałam sobie sprawę z tego że bardzo ciężko jest mi odtworzyć obrazy z przeszłości. Nie widzę siebie jak wyglądałam, pamiętam że czułam strach, lęk parząc na to z dzisiejszej perspektywy czasu, to wszystko było niczym, patrząc na to teraz, aż tęskno za tego typu "problemami". Pamiętam że w tym roku zaczęłam regularnie jeździć na koniach, zakochałam się tak na zasadzie wzdychania i idealizowania kolegi z klasy. Jeju jakie wszystko kiedyś było proste, i takie łatwe do rozstrzygnięcia, a nam się wtedy wydawało że to koniec świata. Czy teraz nie jest tak samo, za dziesięć lat moje zagwozdki, będziemy wspominać jako coś dodanego w standardzie do życia.
 Tak swoją drogą, mało się wspomina to co było, przynajmniej ja tak mam, część wyparłam, bo tak mi było prościej, ale jest część za którą się tęskni. Za wakacjami spędzonymi w Walewicach, aż do osiemnastego roku życia, ach cóż to były za czasy. Rówieśnicy wyjeżdżali z rodzicami do Grecji, Włoch, Egiptu, a mnie Mama z Jurkiem wywoziła do Walewic na miesiąc,czasami dłużej, na wakacje które były dla mnie najpiękniejszymi na świecie. Codzienne wstawanie o szóstej rano jak nie wcześniej bez budzika, pędem do stajni, zapach świeżego siana, czyszczenie koni, czasami liczonych w dziesiątkach, ich wdzięczność w ślepiach, że się je wydrapało po grzbiecie. Źrebaki które Cię podskubywały podczas czyszczenia ich mam, ich zapach, ja to nazywam zapachem końskiego nosa, zmieszanie traw, siana, owsa i mleka, zapach dzieciństwa ich i mojego. Obiady na stołówce, gdzie jadali sami pracownicy byłego PGR-u, (czyt.faceci), obiady składające się głównie z wieprzowiny, rozgotowanych warzyw i ziemniaków, ale Panie były kochane, zawsze z uśmiechem wręczały mi talerz na którym ni stąd ni zowąd zamiast mięsa z zupy, było pieczone udko. No tak się miało chociaż tu szczęście. Dziadki na stołówce i tak nie zwracały uwagi co dziecior dostaje . A już dniem cudownym był dzień w którym była zupa pieczarkowa, albo naleśniki z truskawkami. To były dni uwielbienia stołówki i przynajmniej dwóch dokładek.
  Pamiętam też, że zanim ówczesny a zresztą i obecny dyrektor nie zrobił z pałacu hotelu i ośrodka do organizacji różnego rodzaju konferencji, pamiętam że pracowała tam taka sucha pani, która przymykała oko na to jak się gdzieś zapodziałam w pałacowych pokojach. A wtedy ta dziewczęca wyobraźnia, zapach pasty do podłóg, klepki ułożonej w przepiękne wzory, skrzypiącej podłogi, piece kaflowe, ciężkie klamki, ciemno-zielone meble, wysokie okna, z okien widok na park i na podjazd, wyobraźnia, ach wyobraźnia. Można powiedzieć że widziałam Walewską i Napoleona. Zbyt bujna wyobraźnia, boli że to było minęło, że nie czuć już wczesnego zapachu lipy, tak bardzo drażniącego nozdrza. Że teraz tak mało się zwraca uwagę na to co pachnie, dźwięczy gdzieś obok, wygląda zza rogu, jakiś taki człowiek zabiegany, może zobojętniały.   Czuję się jednak fajnie idąc po burzy czują zapach ziemi, dalej uwielbiam zapach bzu, szczególnie rano w drodze do pracy, zapach lipy, świergot takiego ptaszka, który też był na mazurach, to wszystko gdzieś pamiętam, mieszka w tyle mojej głowy, trochę boli, przypomina tak beztroskie lata, same początki wszystkiego, najbardziej mi jednak brak tego zanurzenia nosa w końskiej sierści, wiesz wydawało mi się nawet kiedyś że one mnie rozumieją, tak wiem śmieszne to. To były piękne czasy, i za każdym razem jak je wspominam, to jakoś tak się miękko na sercu robi, pewnie możesz mi nawtykać, że sentymentalna jestem itd. ale mam to w dupie.  Po wakacjach człowiek spotykał się z rówieśnikami w klasie, porównywał swoje wakacje, wiesz jak nigdy się ze swoimi nie wychylałam bo nie dość że je spędziłam w Polsce, to jeszcze na wsi, i w stajni. Ale teraz wiem że to było cudownie spędzone lata. Może nie było turkusowego morza, ale była czarna rzeka, a zamiast białego piasku zielona trawa. Pierwsze miłości, chociaż nie pierwsza miłość to była w klasie.
 Zakochałam się z nim kiedy miałam, właśnie dziesięć lat, nie zagadywałam, bo wiedziałam że w pewnym  stopniu odstaję, od "lasek" w klasie. Nie miałam ani dobrze sytuowanych, ani nadzianych rodziców, nie miałam figury lalki, ani czerwonych pasków na świadectwach. Bliżej mi było z zachowania do chłopaka niż do laski, więc swoją "miłość" traktowałam jak kumpla, bo tak było łatwiej. A wtedy królował, tylko ciut w innym wykonaniu "Bojsi" ,ło boziu jak człowiek cierpiał. Taa teraz z perspektywy czasu, mogę powiedzieć jedno, że człowiek był taki naiwny i śmieszny a zarazem takie to było fajne bo nie szkodliwe.
W połowie siódmej klasy przeniosłam się na Mazury, kontakt się urwał, odświeżyłam go w drugiej L.O. kiedy z Korą i Smułą na stopa pojechałyśmy do Władka nad morze, a bo Ci nie mówiłam że On się wyprowadził jakoś tak zaraz po mnie, tylko że nad morze. (no ba oczywiście że pomyślałam sobie że to jakiś znak, opatrzność najwyższego i takie tam inne naiwności). Spotkanie po latach i tu MEGA JA, wiesz, no jakby to powiedzieć, stwierdziłam że co mi pozostało, uczucia dawno temu wygasły, a raczej wyobrażenie, powiedziałam mu wszystko, sceneria, też robiła swoje, bo Bałtyk nagle zrobił się najbardziej gorącym, turkusowym, falującym, najidealniejszym morzem, a ognisko przypadkowo spotkanych ludzi najlepszym miejscem do powiedzenia tego co siedziało na wątrobie od typu lat. A on co na to, że jestem głupia, itd czemu nie powiedziałam mu tego wcześniej, no cóż człowiek głupi się rodzi i jeszcze głupszy umiera. Ale wiesz co spotkałam go jakieś cztery lata temu jak był w stolicy, poszliśmy na kawę, już wtedy znałam mojego obecnego super Męża. Przegadaliśmy parę godzin, pożegnaliśmy się, może gdzieś w sercu coś drgnęło, ale raczej do tych wspomnień sprzed zyliona lat , niż do tego człowieka siedzącego przy stoliku.  Spotkałam go później przypadkowo pod pracą, zamieniłam dwa zdania i uciekłam pod pretekstem że mi się przerwa kończy, uciekłam bo czułam że nie mamy o czym gadać. Wiem że może Ci się to wydać dziecinne, ale chciałam mieć jego obraz, taki jaki miałam w wieku dziesięciu lat, taki niewinny, trochę śmieszny, zabawny. Po co psuć wspomnienia.
 Idę robić obiad.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz