Jak w temacie, Koza do mięsa stosunek miała taki raczej obojętny. Mięso się jadło bo było, ale jak nie było to się nie jadło i jakoś się żyło. Nie nic mnie nie naszło, nie mówię że nie lubię, wręcz nawet przeciwnie, lubię wszamać kebaba z czosnkowym sosem, kiełbe z ognicha, devolaja w autostradowym barze, cziza z Maca, czy mielniaka mojej Mamy, no ba to to nawet uwielbiam z ziemniakiem, buraczkiem i mizerią. Taa tera się pytasz, o co mi chodzi? a no o to mi chodzi że postanowiłam się mięśnie ograniczyć i tak nie jadłam go na co dzień jakoś dużo, ale stało się coś co spowodowało że mogę bez niego żyć. A świadomość że nie jem czegoś co jest naszpikowane hormonami i antybiotykami, daje mi poczucie że trochę bardziej dbam o swoje zdrowie. Co jak zaznaczam nie oznacza że nie wsunę wędzonego boczku od Nieobutej. Ale wiem że ten boczek był wędzony w "beczce z dymem" a nie w "beczce z płynem E-666". Wiesz o co chodzi. Wiem że nie jestem w stanie uchronić się przed całym złem tego światka, ale mogę chociaż wybrać mniejsze zło.
Ułatwieniem dla mnie jest to że Mąż też postanowił jeść zdrowiej, ta pewnie powiesz co mi po zdrowym jedzeniu jak będziecie nieszczęśliwi. Hello znajdujmy sobie inne pola do szczęścia, a nie tylko jedzenie, to tylko paliwo, kalorie do spalania, minerały, witaminy do naoliwiania machiny mięśni i stawów. Chcę oduczyć się tego bzikowania na punkcie jedzenia. A starać się szukania rozkoszy na innym polu :P
No żebyś nie mówił jutro idę na smaczny Babciny obiadek, gdzie na bank będzie wersja tradycyjna z tłuszczykiem :P Ale przecie mówiłam że nie stanę się i nie będę świrusem prozdrowotnym. Chciałabym móc podchodzić do tego rozsądnie. A jak ja będę zdrowsza, to Ty będziesz mniej wysłuchiwać :P
PINGWIN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz